miércoles, 28 de julio de 2021

Jan Polkowski (Polonia, 1953)

 


El río

 

Soy joven, más de medio siglo,

pesco con palo en el canal del molino.

Pero me inclino demasiado y, tras vacilar un instante,

floto y gorgoteo como botella vacía arrojada al agua.

Ese breve viaje lo interrumpe mi madre quien, gritando

del horror me arrastra a la orilla.

Luego despierto en casa y con cuidado me palpo.

Existo: encuentro un trozo de líber de sauce

pegado firmemente a mi piel.

¿Quién soy? ¿Quién seré cuando me deshaga de él?

¿Quién se ahoga y duerme? ¿Quién muere y despierta?

¿Quién ve o quién desespera?

Yazco renacido entre sábanas almidonadas y palpo

pasado y futuro, cautivos en un seco trozo de corteza.

Por primera vez descubro el interrumpido pulso

de mi oscuridad interna y noto el dulce sabor

del universo.

 

 

Rzeka

Jestem młodszy o ponad pół wieku

łowię patykiem ryby w młynówce.

Jednak zanadto się przechylam i po chwili chybocąc się

Płynę i bulgocę jak wrzucona do wody pusta butelka.

Tę krótką podróź przerywa mama która krzycząc z przerażenia

wyciąga mnie na brzeg.

Budzę się później w domu i ostrożnie dotykam siebie.

Istnieję –znajduję kawałek wierzbowego łyka

przylepiony mocno do skóry.

Kim jestem czy kim się staje gdy go odlepiam?

Tym który tonie i który śpi? Tym który umiera i budzi się?

Tym który widzi i tym który rozpacza?

Leżę nowonarodzony w nakrochmalonej pościeli i dotykam

Zamkniętej w suchym kawałku kory przeszłości i przyszłości.

Po raz pierwszy odkrywam urwany puls wewnętrznej

Ciemności i czuję słodki smak

wszechświata.

 

 

Deseo

 

El día toca a su fin. En el jardín arranco, congelados,

retoños de hortensias que mi mujer arroja al fuego.

Un sol bajo atraviesa el humo ácido y espera

a que todo lo narre.

La tierra abraza al fuego y discurre por el cosmos.

Se hielan y secan los mares; los bosques se tornan

carbón y ámbar. Rostros fríos de ónice y cuarzo

yacen, dispuestos para el sueño.

Entrelazados, aires de sal, una rosa rugosa

y el frescor de unas manos.

La cara violeta de la luz se inflama

y extingue.

Un mirlo se manifiesta desde el más allá.

Ya nada. (No te vuelvas).

 

 

Pragnienie

 

Chyli się dzień. W ogrodzie wyłamują

przemarznięte pędy żylistka a żona wrzuca je do

ognia.

Niskie słońce przenika kwaśny dym i

czeka aż wszystko opowiem.

Ziemia obejmuje ogień i płynie przez kosmos.

Zamarzają i wysychają morza lasy przeistaczają się

w bursztyn i węgiel. Zimne twarzy z onyksu i

kwarcu układają się do snu.

Splatają się: słone powietrze szorstka

rosa i chłodne dłonie.

Purpurowa strona światła rozpala

się i gaśnie.

Kos odzywa się z innego

świata. Już nic. (Nie odwracaj

się)

Toscana indicazione geografica tipica

 

 

Aldeas y fincas dispersas como gorras pasadas

de moda, que se esparcen por las cimas de las colinas.

¿Fue la austeridad campesina por cultivar la tierra en valles

la que determinó la ubicación? ¿El miedo a un invasor anónimo o al agua

despiadada y dominante? ¿El deseo de dormir más cerca de Dios

por la noche, o el orgullo montañés y el gusto por los sabores

intensos (del aire, el amor, la albahaca y el romero)?

Tras las veladas contraventanas, Rivalto y la tierra entera

se secan bajo el bochorno como una aceituna clavada en un alfiler o nube amarga.

Cerros color almendra y canela, y sobre ellos, inmóviles

velas de escarpadas terrazas, relucientes como por Navidad.

Aquí los únicos residentes son la paciente arenisca, el sol

brumoso y los espíritus de los gatos. Las vides se arraigan

en las profundidades de la tierra, arrastrando las voces de cigarras,

las piedras rosas y las resinosas cuerdas de pino, llenas de melancólicas

melodías. Antes de que te duermas, creerás en el amor verdadero,

rozando la plateada capa de su senda de frutas y pan.

Después el día, la luz del rojo y el negro, esa luz como el humo del aceite más denso...

Reflejándose en el ojo de una lagartija un violín, una viola, una pandereta

el infinito entero y una violenta e incontenible

alegría. Tiene un sabor húmedo y verde y una tranquilizadora superficie

lisa como el hielo. Suavemente nos incita a despertar temprano,

antes que los demás y, sin despedirnos de nadie, partir.

No dejar nada, tan solo el sabor a viento y mar

de una conversación interrumpida. Después, cultivar

en ti los ardientes colores del tacto y la pasión del olvido.

Y no volver jamás. Existir

en las alas de un tordo.

Toscana indicazione geografica tipica

 

 

 

Miasteczka i pojedyncze domostwa jak niemodne wypłowiałe

czapki rozrzucone na szczytach wzgórz.

O wyborze miejsca decydowała chłopska oszczędność

ziemi uprawianej w dolinach? Strach przed łupieżcą lub bezlitośną

zaborczą wodą? Pragnienie układanie się do snu bliżej Boga

czy góralska hardość i zamiłowanie do ostrzejszych smaków

-- powietrza miłości bazylii i rozmarynu?

Za zamkniętymi okiennicami Rivalto i reszta ziemi

schnie w upale jak nakłuta na szpilkę oliwka lub gorzki obłok.

Pagórki koloru migdałów i cynamonu a na nich nieruchome

żagle skalnych tarasów wysprzątane jak przed Świętami.

Stale rezyduje tutaj tylko wytrwały piaskowiec zagubione

słońce i duchy kotów. Korzenie winorośli odchodząc w głąb

ziemi zabrały ze sobą głosy cykad różowych

kamyków i żywiczne struny pinii pełne tęsknych

 

melodii. Zanim uśniesz uwierzysz w spełnioną miłość

i dotkniesz srebrnego nalotu na jej ścieżce owocach i chlebie.

Potem dzień światło czerni i czerwieni światło gęstej jak dym oliwy.

W oku jaszczurki odbijają się skrzypce tamburyn viola

wypełniona nieskończonność i gwałtowna niepowstrzymana

radość. Ma wilgotny zielony smak i gładką jak lód

kojącą powierzchnię. Łagodnie kusi by rankiem wstać

wcześniej niż inni nie żegnać się z nikim i odejść.

Nie zostawiać niczego jedynie wietrzny morski smak

niedokończonej rozmowy. Później pielęgnować w sobie

ogniste kolory dotknięć i namiętność zapomnienia.

Już nigdy nie powrócić. Istnieć

w skrzydłach drozda.

 

 

Cantus

 

Las estaciones. Transparentes, largo inviernos sin fin

dulce-salados nutriéndose de sangre joven, iluminadas y deslumbrantes

veladas de junio, olor a panecillos rociados con semillas de amapola

en la panadería de Kocmyrzowska, la policromía angelical de esa voz

que llegaba desde el otro lado de la pared al cuarto infantil.

Día tras día, rotan sutiles los planetas

del destino.

 

En lo más profundo habita el silencio.

Ahora sé que ella encerraba dentro de él

dolor. Un silencio perturbadoramente ajeno,

verdes ojos rasgados y los pómulos caídos,

perdiéndose por un rostro que los años redondean.

Podría ser el eco de las severas estepas que recorren

su sangre y las caras planas e inescrutables de los prisioneros

tártaros, asentados extramuros en Częstochowa durante el siglo XIV.

 

Su pelo castaño, que formaba rizos, se alisó al salir

las primeras canas y cuando yo crecí.

 

En sus cuadernos escolares apuntaba decenas de citas

como para ahuyentar a la traición de lo vulgar,

creando a su alrededor un velo tejido con retazos de mapas

del viaje prometido.

¿Acaso buscaba con estas palabras su otro yo,

el más auténtico? ¿O, al contrario, completamente inmersa en sí misma

saboreaba la fuerza de la asombrosa belleza de los deseos

humanos?

¿Acaso estos cuadernos de retícula, llenos de palabras

escritas con una letra recta y decidida, encerraban

un indescriptible fracaso?

 

A finales de los años 70 del siglo XX, les habló a su marido e hijos

con una sonrisa (cuya huella desapareció veloz) de su admiración

hacia los hombres que no conocía: Karol Wojtyła

y Andrzej Łapicki. Yo ya no era ningún niño;

¿cómo no la entendí?

 

Nuestra Señora de Częstochowa (pasó sus años jóvenes

con ella en Jasna Góra) era, con toda probabilidad, su tía,

o junto a la abuela Bronia, su pariente favorita.

 

Pobreza, un padre moribundo de cáncer, guerra y la ocupación alemana.

Al final se filtraron por sus manos agrietadas

las decenas de años de humillación anestésica con las que el imperio

cuyo nombre no vale la pena recordar servía pródigo a los conquistados.

 

El tiempo maduró y los planetas, de forma imperceptible, experimentaron

 

la inutilidad de las cosas.

Miro sus pertenencias, pequeños objetos

meticulosamente descritos en notas manuscritas: una medallita

un collar un broche un librito de Tomás de Kempis.

¿Fue su ternura y devoción los que abrumaron en mí la impaciencia

y un orgullo tenaz?

 

Hablar y ser

comprendido.

Pero si ya solo hablo contigo,

Mamá.

¿Qué puedo contar del mundo si no desempeño

ni el más nimio papel

en tus sueños infantiles, ni comparto tus tres años

de amor por una muñeca de plástico cracoviana, ni la angustia a los diecisiete

ante los recién llegados inquilinos del ejército rojo?

No te prendo del cabello una rosa blanca para que puedas en 1950

darle el sí

a un repatriado de los boscosos Urales.

 

Cumplo mi destino,

aunque ya no estemos mutuamente

predestinados.

 

 

Cantus

 

Sezony. Przeźroczyste słodko-słone od młodej krwi

Trwające bez końca zimy i rozświetlone oszałamiające

czerwcowe wieczory zapach posypanych makiem bułek

z piekarni na Kocmyrzowskiej anielska polichromia głosu

dochodzącego zza ściany dziecinnego pokoju.

Dzień po dniu lekko obracające się planety

losu.

 

Najgłębiej tkwi milczenie.

Teraz wiem, że zamykała w nim

ból. Ta niepokojąco obca cisza

zielone skośne oczy i kości policzkowe

ginące w zaokrąglającej się z latami twarzy

mogły być echem surowych stepów wędrujących

przez jej krew i płaskie nieodgadnione twarze tatarskich

jeńców osiedlonych w podgroziu Częstochowy w XIV wieku.

 

Jej układające się w loki brązowe włosy wyprostowały się

gdy zaczęły siwieć i gdy ja dorosłem.

 

W szkolnych zeszytach zapisywała dzięsiątki cytatów

jakby chciała odgrodzić się od pośpolitości

utworzyć wokół sobie welon utkany ze skrawków mapy

 

obiecanej podróży.

Czy szukała w tych słowach siebie innej

prawdziwszej? Czy przeciwnie zanurzona bez reszty w sobie

smakowała siłę zadziwiającej urody ludzkich

pragnień?

Czy w tych zeszytach w kratce pełnych słów

zapisanych równym zdecydowanym pismem zamknięte było

niewysłowione niespełnienie?

 

W końcu lat 70. XX wieku swoim synom i mężowi powiedziała

z uśmiechem (którego ślad szybko zginął) o swoim podziwie

dla dwóch obcych mężczyzn: Karola Wojtyły

i Andrzeja Łapickiego. Nie byłem już dzieckiem;

Nie rozumiałem?

 

Matka Boska Częstochowska (spędziła z nią młode lata

pod Jasną Górą) była najprawdopodobniej jej stryjenką

lub obok Babci Broni ukochaną ciotką.

 

Bieda umierający na raka ojciec wojna i niemiecka okupacja.

Wreszcie prezesypujące się przez spierzchnięte dłonie

dziesiątki lat znieczulającego upokorzenia którym imperium

o nazwie nie wartej zapamiętania sowicie raczyło podbitych.

 

Dojrzał czas i planety nieżauważalnie otarły się

o marność rzeczy.

Patrzę na należące do niej drobne przedmioty

skrupulatnie opisane odręcznymi uwagami – medalik

korale broszka książeczka Tomasza z Kempis.

Czy to jej czułość i oddanie zrodziły we mnie niecierpliwość

i nieustępliwą dumę?

 

Mówić i być

rozumianym.

Przecież rozmawiam już tylko z Tobą

Mamo.

Co mogę opowiedzieć o świecie jeśli nie gram

nawet najmniejszej roli

w Twoich dziecięcych snach nie dzielę Twojej trzyletniej

miłości do plastikowej lalki krakowianki i lęku siedemnastolatki

przed przybyłymi na kwaterę krasnoarmiejcami.

 

Nie wpinam Ci we włosy białej róży byś mogła w 1950 roku

powiedzieć tak

repatriantowi z uralskich lasów.

 

Wypełniam swój los

choć nie jesteśmy już sobie

przeznaczeni.

 

 

   Trad. del polaco Amelia Serraller

 

(Fuente: OJOXOJO) 

 

No hay comentarios:

Publicar un comentario