Trad. José Luis Reina Palazón
Discurso con motivo de la concesión del Premio de Literatura de la ciudad de Bremen
Accesible, próxima y no perdida permaneció, en medio de todas las pérdidas, sólo una cosa: la lengua.
Sí,
la lengua no se perdió a pesar de todo. Pero tuvo que pasar entonces a
través de la propia falta de respuesta, a través de un terrible
enmudecimiento, pasar a través de las múltiples tinieblas del discurso
mortífero. Pasó a través y no tuvo palabras para lo que sucedió; pero
pasó a través de lo sucedido. Pasó a través y pudo volver a la luz del
día, «enriquecida» por todo ello.
En esa lengua he intentado yo
escribir poemas en aquellos años y en los posteriores: para hablar, para
orientarme, para averiguar dónde me encontraba y a dónde ir, para
proyectarme una realidad.
Era, como ven, acontecimiento, movimiento,
estar de camino, era el intento de encontrar una dirección. Y cuando
pregunto por su sentido tengo que reconocer que en esta cuestión también
tiene algo que decir la cuestión del sentido de las agujas del reloj.
Pues
el poema no es intemporal. Por supuesto encierra una pretensión de
infinitud, intenta pasar a través del tiempo: a través de él, no por
encima de él.
Puesto que es una manifestación del lenguaje y por
tanto esencialmente dialógico, el poema puede ser una botella de mensaje
lanzada con la confianza -ciertamente no siempre muy esperanzadora- de
que pueda ser arrojada a tierra en algún lugar y en algún momento, tal
vez a la tierra del corazón. De igual forma, los poemas están de camino:
rumbo hacia algo.
¿Hacia qué? Hacia algo abierto, ocupable, tal vez hacia un tú asequible, hacia una realidad asequible a la palabra.
Tales realidades son las que tienen relevancia para el poema.
Y
creo que reflexiones como ésta no sólo acompañan mis propios esfuerzos,
sino también los de otros poetas de las nuevas generaciones. Son los
esfuerzos de aquel a quien sobrevuelan estrellas, obra del hombre, y
que: sin amparo, en un sentido inimaginable hasta ahora, terriblemente
al descubierto, va con su existencia al lenguaje, herido de realidad y
buscando realidad.
Imágenes de películas de Stan Brakhage (A Child’s Garden and the Serious Sea y The Mammals of Victoria)
Tłum. Ada Trzeciakowska
przemowa w podziękowaniu za nagrodę literacką miasta bremen (1958)
Dostępna, bliska i nie utracona, pośród wszystkich strat przetrwała tylko jedna rzecz: język.
Tak,
mimo wszystko język nie zaginął. Musiał przejść jednak przez własny
brak odpowiedzi, przez straszliwą utratę głosu, przejść przez rozmaite
ciemności i mrok śmiercionośnej mowy. Przeszedł i zabrakło mu słów by
wyrazić, co się stało, lecz, mimo wszystko przeszedł. Przeszedł przez to
i mógł powrócić do jasności dnia «bogatszy» o to co przeżył.
W tym
języku próbowałem pisać wiersze w tamtych i następnych latach: aby
mówić, aby rozeznać się, aby ustalić, gdzie jestem i dokąd mam zmierzać,
aby nakreślić sobie rzeczywistość.
Było to, jak widać, działanie,
ruch, bycie w drodze, była to próba znalezienia kierunku. A kiedy pytam o
to jaki przybrała kurs, muszę przyznać, że kwestia kierunku ruchu
wskazówek zegara również ma coś do powiedzenia w tej sprawie.
Wiersz
nie pozostaje bowiem poza czasem. Oczywiście kryje w sobie dążenie do
nieskończoności, próbuje przejść poprzez czas: przez niego, a nie ponad
nim.
Ponieważ wiersz jest zjawiskiem językowym, a więc zasadniczo
dialogowym, może stać się butelką z listem, rzuconą z ufnością – nie
zawsze zresztą dającą nadzieję – że gdzieś i kiedyś zostanie wyrzucona
na brzeg, być może docierając któregoś dnia do krainy serca. W ten sam
sposób wiersze są w drodze: zmierzają ku czemuś.
Ku czemu? W stronę
czegoś otwartego, możliwego do zajęcia, być może w stronę osiągalnego
«ty», w stronę rzeczywistości osiągalnej dla słowa.
To właśnie takie wymiary rzeczywistości są istotne dla wiersza.
I
sądzę, że refleksje tego rodzaju towarzyszą nie tylko moim własnym
wysiłkom, ale także innym poetom nowych pokoleń. To wysiłek człowieka,
nad którym krążą gwiazdy, dzieło tego, kto, pozbawiony schronienia, w
sensie dotąd niewyobrażalnym, straszliwie obnażony, zmierza swoim
istnieniem do języka, raniony rzeczywistością i jej poszukujący.
Transl. Pierre Joris
Bremen Prize acceptance speech (1958)
Only one thing
remained reachable, close and secure amid all losses: language. Yes,
language. In spite of everything, it remained secure against loss. But
it had to go through its own lack of an swers, through terrifying
silence, through the thousand darknesses of murderous speech. It went
through. It gave me no words for what was happening, but went through
it. Went through and could resurface, ‘enriched’ by it all.
In this
language I tried, during those years and the years after, to write
poems: in order to speak, to orient myself, to find out where I was,
where I was going, to chart my reality.
It meant movement, you see, something happening, being on the way,
an attempt to find a direction. Whenever I ask about the sense of it, I
remind myself that this implies the question as to which sense is
clockwise.
For the poem does not stand outside time. True, it claims the infinite and tries to reach across time-but across, not above.
A
poem, being an instance of language, hence essentially dialogue, may be
a letter in a bottle thrown out to sea with the-surely not always
strong-hope that it may somehow wash up somewhere, perhaps on a
shoreline of the heart. In this way, too, poems are on the way: they are
headed toward.
Toward what? Toward something open, inhabitable, an approachable you, perhaps, an approachable reality.
Such
realities are, I think, at stake in the poem. I also believe that this
kind of thinking accompanies not only my own efforts, but those of
other, younger poets. Efforts of those who, with man-made stars flying
overhead, unsheltered even by the traditional tent of the sky, exposed
in an unsuspected, terrifying way, carry their existence into language,
racked by reality and in search of it.
(Fuente: Ada Lírica)
No hay comentarios:
Publicar un comentario